Wypracowanie z Ferdydurke nie powstanie samo, niestety.
YOSHINO
Kolejny cichy, niewyróżniający
się niczym dzień. Siedziałem, zresztą jak zwykle, w Twojej kuchni, w dłoni
ściskając kubek mocnego espresso. Ty w milczeniu szykowałeś obiad, trafniej
nazywając to budowaniem bomby atomowej, bo od czasu do czasu z garnka wyciekała
bliżej nieokreślona substancja. Zaśmiałem się cicho, widząc, jak przejęty
zakładasz na siebie fartuch. Kociaku, dobrze wiesz, że wyglądasz w nim uroczo i
bezgranicznie seksownie. Podszedłeś do mnie i w przelocie łapiąc łyżkę,
ucałowałeś moje usta. Powiem szczerze- kocham Cię, ale przy Tobie w końcu umrę
z głodu, Magdą Geissler to Ty nie zostaniesz.
Nie komentowałem Twoich poczynań, bawiły mnie bardziej niż
to, kiedy spadłeś ze sceny. Wiesz, co wtedy pomyślałem? „Kłoda. Pień ściętego
drzewa.” Przerwałem wtedy występ, bo nie wytrzymałem z nasilającego się wybuchu
śmiechu.
W końcu postawiłeś przede mną talerz pełen apetycznych
kąsków. Nie spodziewałem się, że z tego kuchennego Czarnobyla wyjdzie coś tak
wspaniałego i cieszącego oko, nos oraz podniebienie.
-No, no!- klasnąłem w dłonie, by wyrazić swoje zadowolenie i
uznanie dla tak wyglądającego posiłku. Jednak umiesz się starać nie tylko na
próbach i koncertach, złowrogi Lider-sama. Sprawdzasz się również jako
wielofunkcyjny robot kuchenny i cieszyło mnie to ogromnie, bo sam niestety
prędzej spaliłbym Twoje estetyczne mieszkanie, niż pokroiłbym sałatę. Wiesz co?
Wcale nie byłem głodny. A może i byłem, ale patrząc na Ciebie, miałem ochotę
złapać Cię od tyłu i po prostu przelecieć. Nie, nie. To zbyt mało powiedziane.
Pieprzyłbym się z Tobą długo i namiętnie, dopóki oboje nie padlibyśmy ze
zmęczenia. Ta opcja przemawiała do mnie bardziej, nawet niż gapienie się na
Twój tyłek ubrany w fartuch. Skąpy, figlarny, uroczy. O tak, to najlepsze słowa
oddające sens całej tej sytuacji. Przyciągnąłem Cię do siebie, by po chwili
zacząć namiętnie całować Twoje usta. Chuj z tym, że raz po raz patrzyłeś na
mnie z wyrzutem, a zaraz potem zerkałeś na nietknięte przeze mnie danie.
Wybacz, Kaoru. Byłeś znacznie smaczniejszy niż twór, który dla mnie
przygotowałeś.
W końcu ulegle przymknąłeś oczy i usiadłeś mi na kolanach
okrakiem. Lekko przywarłeś mnie do krzesła i dobrałeś się do rozporka od moich
dżinsów. Jesteś zbyt pewny siebie, Skarbie. Ale mnie to pasowało.
Czując Cię na sobie zwyczajnie zapragnąłem więcej. Objąłem
Cię ciasno za kark, coraz dokładniej i bezczelniej wpijając się w Twoje
usteczka. Coś chyba do mnie mówiłeś, jednak nie robiło mi to różnicy i już po
chwili wstałem z Tobą w ramionach, zaraz sadzając Cię na stole.
-Kyo..- jęknąłeś nagle, czując jak dobieram się do paska
Twoich spodni. W kuchni rozległ się charakterystyczny trzask odpinanej klamry,
będący melodią dla moich uszu. W tym momencie chciałem już tylko znaleźć się w
Tobie i pieścić to Twoje bezbronne ciało. O tak, Twoje słodkie, przeciągłe jęki…
Pamiętasz, jak któregoś pięknego dnia zaczęliśmy się kłócić, kto będzie Uke, a
kto Seme? Ja od początku wiedziałem, że to Ty wylądujesz na dole, Kociaku.
Powoli pozbyłem się swoich ubrań i agresywnie położyłem Cię
na blacie stołu, zaraz wygodnie usadzając się między Twymi zgrabnymi udami.
Wiedziałem, że zawsze wolisz robić to w łóżku, ale nie było czasu na
przenoszenie się do sypialni. Zresztą teraz chyba nie robiło Ci to różnicy. Ja
chciałem Ciebie, a Ty mnie. Żadnej filozofii w tym nie było, a jeśli jednak, to
i tak miałem ją głęboko w dupie.
Wstrzymałeś oddech, czując jak zimnymi dłońmi wodzę po Twoim
ciele, po chwili zatapiając się nimi w Twoich bawełnianych bokserkach. W tym
momencie chciałem powiedzieć Ci, że szykuje się coś mocniejszego, ale chyba nie
chciałem psuć Ci humoru, czy czego tam innego. Zamiast tego przejechałem
językiem po Twoich wargach, zaraz schodząc niżej, na kark i zrobiłem na Twojej
szyi sporą, czerwoną malinkę.
Prawie poczułem smak Twojej krwi, a Ty doskonale wiesz, że
ją uwielbiam. Jest taka słodka i narkotyczna.
-Kaoru, rozluźnij się.- mruknąłem cicho i zsunąłem z Ciebie
resztę ciuchów. I powiem Ci tak- nienawidzę tych Twoich kurewskich bokserek. Za
chuja nie radziłem sobie ze ściągnięciem ich z Ciebie.
Byłeś już nagi, a mnie rozparła energia, liczyła się tylko i
wyłącznie teraźniejszość. I wiesz co? Przeleciałbym Cię nawet wtedy, gdy na
Ziemię wpadliby z przyjacielską wizytą jacyś popieprzeni Marsjanie. Językiem
szturchnąłem Twój i po chwili wdarłem się w Ciebie swoją sztywną męskością. Nie
przygotowałeś się wystarczająco, Kociaku. Wydałeś z siebie syknięcie, a zaraz
potem krzyknąłeś, zalewając się łzami bólu. O nie, teraz już mi nie mogłeś
uciec, nie miałeś ze mną żadnych szans. Zacząłem się w Tobie poruszać, byś z
czasem otarł łzy i ułożył dłonie na moich ramionach, by lekko drapać mi skórę.
Seks z Tobą był jak stanie na krańcu między życiem, a śmiercią. Cholernie
pociągający i ekscytujący. Pamiętam, że wtedy nazwałeś mnie suką, bo robiłem to
niedelikatnie. Chuj z tym, dobrze wiedziałem, że tak tylko gadasz. A zresztą
lubiłem, jak podczas seksu poniżałeś mnie i wyzywałeś od kurew, dziwek i szmat.
To mnie nakręcało.
Rozpychałem Ciebie sobą, po chwili wgryzając się mocno w
Twoją szyję. Skarbie, to już Ci nie przeszkadzało? Tak ślicznie jęknąłeś prosto
do mojego ucha. Zwarłeś mięśnie w napływie emocji, mmm. Jesteś taki ciasny, że
aż brakuje mi słów na opisanie tego, co czułem, gdy się kochaliśmy.
Zagryzłeś wargi w odpowiedzi na mocne pchnięcie z mojej
strony. Ale musisz przyznać, że nie miałeś powodów do narzekania. Było Ci ze
mną dobrze, tak wiem- cholerny narcyz ze mnie. Za to jak ładnie dochodziłeś,
kiedy któryś raz z kolei trafiałem w Twój czuły punkt. Z premedytacją chwyciłem
w dłoń nóż, który aż sam się prosił o użycie, leżąc tak bezczynnie obok nas.
Wybacz, ale jestem sadomasochistą i wiesz, że inaczej nie sprawiłoby mi to tak
cholernej frajdy. Jedną ręką rozciąłem Twój brzuch, by zaraz zatopić się ustami
w ciemnobrunatnej cieczy. Znowu jęczałeś. Prosiłeś mnie o więcej, ja ulegle Ci
to dawałem.
Nabiłem się na Twoją prostatę. Twoje ciało, ach to słodkie
bezbronne ciało było całe moje, a ja czułem, jak powoli dochodzę. Powtarzałeś
tylko „więcej, mocniej”. Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszyło. Byłeś taki
niewinny, z pożądaniem wpatrywałeś się w moje oczy, oddawałeś każdy mój nawet
najbardziej agresywny i brutalny pocałunek. I wtedy też wylałem się w Tobie.
Mokra, gęsta i lepka substancja wypełniła Twoje wnętrze, a zaraz potem symfonia
Twoich jęków dopełniła ostateczny epilog naszego szybkiego numerku. Co z tego,
że byliśmy na tyle głośno i z pewnością pół wieżowca nasłuchiwało się z
ciekawością, co się u nas działo?
Pierdol ich.
Kaoru, byłeś mi ostoją, ale nie myślałem, że aż tak szybko
się rozejdziemy. Mimo, iż już dawno Ci wybaczyłem zerwanie, nadal nie jestem w
stanie pojąć, czy było Ci ze mną aż tak źle, czy po prostu miałeś taki kaprys i
odwidziało Ci się bycie ze mną. No cóż, każdy ma swoje widzimisię.
Chuj z tym, ja żyję dalej i jak widzisz codziennie na
próbach- jest mi zajebiście dobrze. I powiem Ci tyle- wciąż gapię się na Twój
tyłek, wyobrażając sobie tamten słoneczny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz