wtorek, 7 kwietnia 2015

Yoshino

Na dziś ostatni one-shot, którym mogę się podzielić. 
Wypracowanie z Ferdydurke nie powstanie samo, niestety.





YOSHINO

Kolejny cichy, niewyróżniający się niczym dzień. Siedziałem, zresztą jak zwykle, w Twojej kuchni, w dłoni ściskając kubek mocnego espresso. Ty w milczeniu szykowałeś obiad, trafniej nazywając to budowaniem bomby atomowej, bo od czasu do czasu z garnka wyciekała bliżej nieokreślona substancja. Zaśmiałem się cicho, widząc, jak przejęty zakładasz na siebie fartuch. Kociaku, dobrze wiesz, że wyglądasz w nim uroczo i bezgranicznie seksownie. Podszedłeś do mnie i w przelocie łapiąc łyżkę, ucałowałeś moje usta. Powiem szczerze- kocham Cię, ale przy Tobie w końcu umrę z głodu, Magdą Geissler to Ty nie zostaniesz.
Nie komentowałem Twoich poczynań, bawiły mnie bardziej niż to, kiedy spadłeś ze sceny. Wiesz, co wtedy pomyślałem? „Kłoda. Pień ściętego drzewa.” Przerwałem wtedy występ, bo nie wytrzymałem z nasilającego się wybuchu śmiechu.
W końcu postawiłeś przede mną talerz pełen apetycznych kąsków. Nie spodziewałem się, że z tego kuchennego Czarnobyla wyjdzie coś tak wspaniałego i cieszącego oko, nos oraz podniebienie.
-No, no!- klasnąłem w dłonie, by wyrazić swoje zadowolenie i uznanie dla tak wyglądającego posiłku. Jednak umiesz się starać nie tylko na próbach i koncertach, złowrogi Lider-sama. Sprawdzasz się również jako wielofunkcyjny robot kuchenny i cieszyło mnie to ogromnie, bo sam niestety prędzej spaliłbym Twoje estetyczne mieszkanie, niż pokroiłbym sałatę. Wiesz co? Wcale nie byłem głodny. A może i byłem, ale patrząc na Ciebie, miałem ochotę złapać Cię od tyłu i po prostu przelecieć. Nie, nie. To zbyt mało powiedziane. Pieprzyłbym się z Tobą długo i namiętnie, dopóki oboje nie padlibyśmy ze zmęczenia. Ta opcja przemawiała do mnie bardziej, nawet niż gapienie się na Twój tyłek ubrany w fartuch. Skąpy, figlarny, uroczy. O tak, to najlepsze słowa oddające sens całej tej sytuacji. Przyciągnąłem Cię do siebie, by po chwili zacząć namiętnie całować Twoje usta. Chuj z tym, że raz po raz patrzyłeś na mnie z wyrzutem, a zaraz potem zerkałeś na nietknięte przeze mnie danie. Wybacz, Kaoru. Byłeś znacznie smaczniejszy niż twór, który dla mnie przygotowałeś.
W końcu ulegle przymknąłeś oczy i usiadłeś mi na kolanach okrakiem. Lekko przywarłeś mnie do krzesła i dobrałeś się do rozporka od moich dżinsów. Jesteś zbyt pewny siebie, Skarbie. Ale mnie to pasowało.
Czując Cię na sobie zwyczajnie zapragnąłem więcej. Objąłem Cię ciasno za kark, coraz dokładniej i bezczelniej wpijając się w Twoje usteczka. Coś chyba do mnie mówiłeś, jednak nie robiło mi to różnicy i już po chwili wstałem z Tobą w ramionach, zaraz sadzając Cię na stole.
-Kyo..- jęknąłeś nagle, czując jak dobieram się do paska Twoich spodni. W kuchni rozległ się charakterystyczny trzask odpinanej klamry, będący melodią dla moich uszu. W tym momencie chciałem już tylko znaleźć się w Tobie i pieścić to Twoje bezbronne ciało. O tak, Twoje słodkie, przeciągłe jęki… Pamiętasz, jak któregoś pięknego dnia zaczęliśmy się kłócić, kto będzie Uke, a kto Seme? Ja od początku wiedziałem, że to Ty wylądujesz na dole, Kociaku.  
Powoli pozbyłem się swoich ubrań i agresywnie położyłem Cię na blacie stołu, zaraz wygodnie usadzając się między Twymi zgrabnymi udami. Wiedziałem, że zawsze wolisz robić to w łóżku, ale nie było czasu na przenoszenie się do sypialni. Zresztą teraz chyba nie robiło Ci to różnicy. Ja chciałem Ciebie, a Ty mnie. Żadnej filozofii w tym nie było, a jeśli jednak, to i tak miałem ją głęboko w dupie.
Wstrzymałeś oddech, czując jak zimnymi dłońmi wodzę po Twoim ciele, po chwili zatapiając się nimi w Twoich bawełnianych bokserkach. W tym momencie chciałem powiedzieć Ci, że szykuje się coś mocniejszego, ale chyba nie chciałem psuć Ci humoru, czy czego tam innego. Zamiast tego przejechałem językiem po Twoich wargach, zaraz schodząc niżej, na kark i zrobiłem na Twojej szyi sporą, czerwoną malinkę.
Prawie poczułem smak Twojej krwi, a Ty doskonale wiesz, że ją uwielbiam. Jest taka słodka i narkotyczna.
-Kaoru, rozluźnij się.- mruknąłem cicho i zsunąłem z Ciebie resztę ciuchów. I powiem Ci tak- nienawidzę tych Twoich kurewskich bokserek. Za chuja nie radziłem sobie ze ściągnięciem ich z Ciebie.
Byłeś już nagi, a mnie rozparła energia, liczyła się tylko i wyłącznie teraźniejszość. I wiesz co? Przeleciałbym Cię nawet wtedy, gdy na Ziemię wpadliby z przyjacielską wizytą jacyś popieprzeni Marsjanie. Językiem szturchnąłem Twój i po chwili wdarłem się w Ciebie swoją sztywną męskością. Nie przygotowałeś się wystarczająco, Kociaku. Wydałeś z siebie syknięcie, a zaraz potem krzyknąłeś, zalewając się łzami bólu. O nie, teraz już mi nie mogłeś uciec, nie miałeś ze mną żadnych szans. Zacząłem się w Tobie poruszać, byś z czasem otarł łzy i ułożył dłonie na moich ramionach, by lekko drapać mi skórę. Seks z Tobą był jak stanie na krańcu między życiem, a śmiercią. Cholernie pociągający i ekscytujący. Pamiętam, że wtedy nazwałeś mnie suką, bo robiłem to niedelikatnie. Chuj z tym, dobrze wiedziałem, że tak tylko gadasz. A zresztą lubiłem, jak podczas seksu poniżałeś mnie i wyzywałeś od kurew, dziwek i szmat. To mnie nakręcało.
Rozpychałem Ciebie sobą, po chwili wgryzając się mocno w Twoją szyję. Skarbie, to już Ci nie przeszkadzało? Tak ślicznie jęknąłeś prosto do mojego ucha. Zwarłeś mięśnie w napływie emocji, mmm. Jesteś taki ciasny, że aż brakuje mi słów na opisanie tego, co czułem, gdy się kochaliśmy.
Zagryzłeś wargi w odpowiedzi na mocne pchnięcie z mojej strony. Ale musisz przyznać, że nie miałeś powodów do narzekania. Było Ci ze mną dobrze, tak wiem- cholerny narcyz ze mnie. Za to jak ładnie dochodziłeś, kiedy któryś raz z kolei trafiałem w Twój czuły punkt. Z premedytacją chwyciłem w dłoń nóż, który aż sam się prosił o użycie, leżąc tak bezczynnie obok nas. Wybacz, ale jestem sadomasochistą i wiesz, że inaczej nie sprawiłoby mi to tak cholernej frajdy. Jedną ręką rozciąłem Twój brzuch, by zaraz zatopić się ustami w ciemnobrunatnej cieczy. Znowu jęczałeś. Prosiłeś mnie o więcej, ja ulegle Ci to dawałem.
Nabiłem się na Twoją prostatę. Twoje ciało, ach to słodkie bezbronne ciało było całe moje, a ja czułem, jak powoli dochodzę. Powtarzałeś tylko „więcej, mocniej”. Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszyło. Byłeś taki niewinny, z pożądaniem wpatrywałeś się w moje oczy, oddawałeś każdy mój nawet najbardziej agresywny i brutalny pocałunek. I wtedy też wylałem się w Tobie. Mokra, gęsta i lepka substancja wypełniła Twoje wnętrze, a zaraz potem symfonia Twoich jęków dopełniła ostateczny epilog naszego szybkiego numerku. Co z tego, że byliśmy na tyle głośno i z pewnością pół wieżowca nasłuchiwało się z ciekawością, co się u nas działo?
Pierdol ich.
Kaoru, byłeś mi ostoją, ale nie myślałem, że aż tak szybko się rozejdziemy. Mimo, iż już dawno Ci wybaczyłem zerwanie, nadal nie jestem w stanie pojąć, czy było Ci ze mną aż tak źle, czy po prostu miałeś taki kaprys i odwidziało Ci się bycie ze mną. No cóż, każdy ma swoje widzimisię.
Chuj z tym, ja żyję dalej i jak widzisz codziennie na próbach- jest mi zajebiście dobrze. I powiem Ci tyle- wciąż gapię się na Twój tyłek, wyobrażając sobie tamten słoneczny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz